Zapach wokół mnie: Summer slices

Zapach wokół mnie: Summer slices

Niedawno miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu promującym nową markę wosków i świec na polskim rynku - Goose Creek. Jej dystrybutorem na Polskę została Pachnąca Wanna, dzięki której mam okazję przetestować wybrany wosk. Mój wybór padł na Summer slices.

Na stronie Pachnącej Wanny można przeczytać opis:
NUTY GŁOWY: grejpfrut, mandarynka
NUTY SERCA: truskawki

Ten zapach to niesamowity, owocowy koktajl, w którym połączono aromaty wytrawnego grejpfruta, słodkiej mandarynki oraz czerwcowych truskawek. Taki jest Wosk zapachowy SUMMER SLICES Goose Creek Candle

Woski zapachowe Goose Creek Candle wykonane są z najwyższej jakości wosku sojowego, nasyconego bardzo dużą iloscią olejków zapachowych. Każdy wosk podzielony jest na 6 kawałków i zamknięty w wygodnym, ułatwiającym przechowywanie pojemniczku. Z uwagi na wyjątkowo wysoką moc zapachu zalecamy jednorazowo umieszczać w kominku zapachowym pół kostki wosku.
Wosk sojowy jest bardzo plastyczny aby ułatwić jego usunięcie z kominka po skończonym użytkowaniu, proponujemy wytrzeć roztoipony wosk ręcznikiem papierowym (ostrożnie ze wzgledu na temperaturę wosku), lub zaczekać na zestalenie wosku, lekko podgrzać miseczkę za pomocą tealighta i wysunąć wosk, lub używać do palenia silikonowych foremek.

To fakt, że wosk znajduje się w wygodnym pudełeczku i jest podzielony na 6 części - łatwiej o jego przechowywania, zwłaszcza zwracając uwagę na jego plastyczność. Cena 22 zł za jedną tartę może przerażać, aczkolwiek wydajność jest wynagradzająca. Zwróćmy również uwagę, że porównując go do woskó YC również wielkość jest ponad 2,5 raza większa (22g YC - 59g GC).

Choć mój nos można porównać do dwóch lewych rąk, to zapach jest urzekający. Bardzo dobrze wyczuwalne w nim są wspomniane truskawki i grapefruit, aczkolwiek dla mnie to po prostu zapach letnich owoców pod różnymi postaciami. Świeże pokrojone owoce podane na imprezie, koktajle, soki i kompoty. Esencja lata i tego co w nim najlepsze.

P.S. Jeśli jak ja lubicie usuwać wosk z kominka w sposób: położyć kostki lodu, chwilkę poczekać i podważyć wosk.. zapomnijcie o tym ;)

Kto zna te woski, a kto chce spróbować? :]
Moda a jedzenie, czyli smoothie i owocowe przekąski [przepisy]

Moda a jedzenie, czyli smoothie i owocowe przekąski [przepisy]

Nadchodzi lato, więc w ogrodzie pojawia się coraz więcej sezonowych owoców, z resztą markety czy bazarki całym rokiem oferują nam owoce czy warzywa. Wkręć się w modę na smoothie, twórz prawdziwe mixy smaków, a znajomych zaskocz czymś więcej niż popocrnem z mikrofalówki. Brzmi jak reklama? Być może. Do figury fit mi daleko, ale dla zdrowia i odporności lubię sobie wypić smoothie, które jak byłam mała, nazywałam po prostu koktajlem. W tych czasach dodatkowo można się polansić fajnym shakem na instagramie, czyżby moda? Być może. Grunt, że bombę witaminową piją nie tylko osoby, które regularnie ćwiczą, ale również żółtodzioby w tym temacie.

Dzisiaj przygotowałam dla Was kilka zdjęć i przepisów, które mam nadzieję przypadną Wam do gustu i zmotywują by iść do kuchni, odpalić blender i stworzyć swój napój bogów. Inspiracje czas start.

Spójrz na zdjęcie poniżej - nie usiadłbyś i nie zaczął wcinać? Myślę, że w czasie rozmowy z przyjaciółką nastąpiłby ten przykry moment, że wyciągasz rękę, a na talerzu już nic nie ma. Wiadomo, że najchętniej je się coś, co przygotował nam ktoś inny, ale samemu też jest smacznie. Wystarczy chwila by umyć, obrać owoce i je pokroić. Ułożenie to kwestia gustu.

Na moim stole postawiłam talerz, a na niego salaterkę. Do środka włożyłam pokrojone mango i brzoskwinię, a na brzeg kładłam cząstki jabłka, brzoskwini i truskawki. Poszło szybko, a efekt przerósł me oczekiwania. Aż się nie mogę doczekać by do środka wrzucić porzeczkę, agrest czy maliny. Teraz w salaterce mogły się znaleźć również wiśnie, czereśnie czy poziomki. Dobrym pomysłem będzie również winogrono. Ogranicza Was tylko kwestia smaku i dostępne owoce, a przekąska smaczniejsza niż chipsy (po których do wieczornego filmu boli mnie brzuch:( ).

Porada: Owoce możesz również nabić na patyczki do szaszłyków i położyć na talerzu/półmisku.

Przejdźmy do napojów, czyli smoothies. Tu sprawa wygląda podobnie - robisz przegląd dostępnych owoców, wybierasz, blendujesz i dodajesz czegoś do rozcieńczenia (mleko/woda/sok itd). Poniżej ściągawka jakie owoce/warzywa są odpowiedzialne za nadanie koloru Twojego koktajlu.

Oczywiście możesz również dodać świeżo wyciśnięty  sok z owoców takich jak: mandarynka/pomarańcza/limonka/cytryna i nie wpłynie ona na kolor napoju. Fajnym niekoloryzującym owocem jest również liczi czy gruszka. Wybierz jaki smak i kolor będzie miało Twoje smoothie.
Dla ciekawskich wiedzy napiszę, że w Biedronce w ofercie książkowej pojawiły się przepisy na smoothie, ale myślę, że większość znajdziecie w internecie lub wpadniecie na to sami ;)

Moje ulubione kombinacje to:(Linki odeślą Was na mój instagram i fanpage)

Kto lubi smoothie łapka w górę ;)
Jakie smaki Was przekonują? :)
Bo królewna musi mieć loki (i zregenerowane włosy!)

Bo królewna musi mieć loki (i zregenerowane włosy!)

W tym momencie nie zwracajcie uwagi na księżniczki Disneya, skupmy się na królewnach znanych z książkowych opowiadań. Według mnie wszystkie one miały loki i mieszkały w zamkach albo pałacach, co nie? Zastanawiacie się pewnie do czego zmierzam? Dzięki Dermamedic Palace miałam okazję udać się do pałacu, aby tam dobra wróżka Monika stworzyła na mych włosach loki godne królewny.

Gdy przybyłam do pałacu panował tam spokój, leciała delikatna, odprężająca muzyka, a pani Monika już czekała aby zająć się moją czupryną. Na początku zaprosiła mnie do rozmowy, w której miałyśmy ustalić jakim zabiegom poddać moje włosy. Do wyboru miałam między innymi peeling skóry głowy oraz regeneracja włosów na którą się zdecydowałam.

Na pierwszy ogień dwukrotne mycie włosów - szamponem oczyszczającym oraz nadającym objętości, a do tego odżywka. Delikatne rozczesanie włosów, aby nie uszkodzić wilgotnych kosmetyków i tak przygotowane włosy były gotowe na nałożenie dwuskładnikowej organicznej maski do włosów Ginkgo z ekstraktem z miłorzębu, która ma na celu przywrócić włosom nawilżenie, gładkość oraz odżywić je.

Maska oczywiście dobrych kilkanaście minut była trzymana na głowie w turbanie, który kumulował ciepło, a w tym czasie cyknęłam zdjęcie mojemu fotografowi ;)

Po 15-20 minutach nadszedł czas na spłukanie maski, strzyżenie i stylizację włosów. Najpierw włosy zostały lekko wycieniowane, a grzywka nabrała gęstości i nieco inny kształt dzięki strzyżeniu, następnie włosy zostały wysuszone (a wcześniej zabezpieczone przed szkodliwym działaniem ciepła na nie) i wymodelowane na okrągłej szczotce - uwierzcie, że uwielbiam tą część zarówno w domu jak i fryzjera, zdarza mi się niekiedy zmrużyć oko wtedy. Na końcówkach wylądował dobroczynny olejek ze złotej róży, który wypróbowałam również na dłoniach, a te zostały dobrze nawilżone.

Jak widać już po modelowaniu ukazuje się większą objętość włosów i blask, a te są wygładzone i miękkie w dotyku. Gdy przeczesywałam je palcami zauważyłam również, że są sypkie i zupełnie inne niż jeszcze przed regeneracją.

Na koniec to na co zapewne czekacie, czyli loki królewny. Po pierwszym razie w Dermamedic Palace tak nastroiłam się na fryzury z warkoczykiem, że i tutaj musiał się znaleźć. Pokazałam pani Monice inspirujące zdjęcie, a ona zrobiła na moich włosach cuda. Fryzura zarówno mi i Grześkowi bardziej podobała się.. ta wyczarowana przez moją wróżkę! :-)

Co mogę jeszcze dodać? Otóż gdy po całej, ponad dwugodzinnej włosowej sesji Grzesiek przyznał, że wyobrażał już sobie podobne przygotowania do ślubu, jeśli chodzi o fryzurę. To chyba dobrze świadczy, prawda? :) Od siebie dodam jeszcze, że to świetny czas, kiedy mogłam się odprężyć i zrelaksować, a włosom dać to co najlepsze - profesjonalną opiekę stylistki i dobrze dobrane kosmetyki. I przyznam rację właścicielce salonu, że jej fryzjerki wykonują prawdziwe cuda na włosach - bez wahania można się oddać w ich ręce i po wszystkim być zadowoloną.
Dziękuję Dermamedic Palace za możliwość przetestowania zabiegu.
Fakt, iż zabieg był nieodpłatny nie wpłynął na moją opinię.
Orange love

Orange love

Dawno już nie było lakierowych prezentacji, a lakierów mam całkiem sporo. Ostatnio już się cieszyłam, że pazurki mi się aż tak nie łamią i nie rozdwajają, a tu badum nadeszły wyprzedaże w Home&you i niestety problem powrócił. Ale póki jeszcze się nadają do malowania, to szybko przychodzę do Was z mega wakacyjnym kolorem Moyra Orange love nr 718.

Przyznam, że gdy zamawiałam lakier z naillandu ze wspólnego zamówienia u Amethyst, to przy wyborze kierowałam się pokazanym kolorem. Gdy wyjęłam buteleczkę z paczuszki byłam nieco zawiedziona, bo w niej lakier tak neonowo nie wygląda, a dodatkowo widać błyszczące drobinki.. Ale na paznokciach to się całkowicie zmienia.

Pędzelek należy do tych szerszych, a lakier gęstych. Malowanie nie jest najłatwiejsze, ale da się to zrobić. Już jedna grubsza warstwa jest w stanie zapewnić krycie, jednak mimo wszystko decyduję się na 2 cieńsze. Kolor jaki uzyskujemy zdecydowanie na plus - ładny neonek bez lśniących drobinek, a faktura lakieru jest jak obiecuje producent piaskowa, ale na szczęście nie hacząca. Niestety dużym minusem jest fakt, że lakier nie schnie najszybciej i długo pozostaje plastyczny.

Koniec gadania. Jak pokochasz kolor, jesteś w stanie się przemęczyć, bo jest PIĘKNY (tylko dlaczego tak trudno to uchwycić na zdjęciu?!) - nieoczywisty, nie taki soczysty, ale neonowy.
Długo się u mnie utrzymuje na paznokciach. U stóp to już wgl maksimum czasu, teraz muszę go zmyć (łatwo się zmywa!), bo się pościerał na końcach i są już spore odrosty.

Dostępność: Nailland
Cena: 1,90 €
Wykończenie: piaskowe
Krycie: 1-2 warstwy
Pojemność: 12 ml


+ szeroki pędzelek
+ cena 
+ łatwe zmywanie


+/- dostępność

- długo schnie
- długo pozostaje plastyczny

Jak Wam się podoba ten cudaczek? :)
Pożądaj mnie..

Pożądaj mnie..

Nie raz już pisałam i pytałam co sprawia, że czujecie się seksowne i piękne. Czasem skutkowało pomalowanie paznokci na czerwono, innym razem był to komplement od mężczyzny, a wiele z Was przyznało mi rację jeśli chodzi o zapach czy seksowną bieliznę. Do czego zmierzam?

Od kiedy kupiłam pierwszy komplet bielizny w Intimissimi ciągle tam wracam. Czuję się w niej dobrze i seksownie, nawet jeśli danego dnia nie widzi mnie w niej ukochany. Włoska marka całkowicie skradła me serce. Nie raz przy kasie używałam testerów wód toaletowych, ale długo nie mogłam się do nich przekonać. Spytacie dlaczego?

Otóż zwykle używałam perfum w innej kategorii zapachowej. Wybierałam wonie świeże, lekko słodkie. Moim typem były wszystkie wody o zapachu zielonej herbaty czy owoców - taki mój konik. Lubię słodkość oraz orzeźwienie. Zarówno w kwestii smakowej jak i zapachowej. Tu jest inaczej.

Kompozycja zapachu Romantica zarówno mnie zaskakuje jak i oczarowuje. Nutę głowy stanowi liczi, serca kwiatowy bukiet lili, jaśminu oraz róża majowa, a wszystko bazuje na cedrze i piżmie. Jest przyjemnie, kwiatowo (od kiedy lubuję się w takich zapachach?). Dla mnie to również mega seksowny, kobiecy zapach. Dla mnie to dopełnienie kompletu bielizny, który mam na sobie. To zapach pożądania. Nie ukrywam, że używam go sporadycznie, aby jak najdłużej go mieć ;)

Czego jeszcze się bałam? Na początku ceny i jakości. Początkowo woda kosztowała powyżej 150 zł, ale udało mi się ją kupić na wyprzedaży w tym roku za niecałe 50 zł - w końcu był to zapach na rok 2013. Moje wątpliwości a propo jakości zaczęły się w momencie snucia po głowie myśli o poprzednim flakoniku z innej sieciówki - >KLIK<. Na szczęście tutaj trwałość jest znakomita.

Oprócz zapachu urzekł mnie jeszcze sam wygląd flakonika. Zaczynając od kartonika już mamy zapowiedź gradientu/ombre ostatnio bardzo (popularnego to złe słowo) podobającego się. Krystaliczny flakonik również jest nim opatrzony. Do tego subtelna grafika, odpowiednia czcionka i koronkowa wstążeczka na szyjce, która od razu nakierowuje nasze myśli na komfortową bieliznę marki.

P.S. Zatyczka nie spada, bloguje się charakterystycznym 'klikiem' ;)
Projekt denko kwiecień-maj 2015

Projekt denko kwiecień-maj 2015

W zeszłym miesiącu nie pojawił się post ze zużyciami - zwyczajnie było tego tyle, co kot napłakał, a dodatkowo brak czasu sprawił, że post ukazałby się pod koniec miesiąca.. więc zdecydowałam się na połączenie dwóch miesięcy i tak oto uzbierała się taka grupka.
Przypominam zasady kolorów:
było super, kupię ponownie
było okej/nienajgorzej, ale ponowne spotkanie stoi pod znakiem zapytania
było słabo, nie kupię ponownie

Z produktów myjących zużyły się w domu 2 zapasy mydła Linda - było takie żeluśne. Drzewo sandałowe nie szczególnie przypadło mi do gustu, ale poziomka winogrono było idealnie rześkie i świeże. Jak jeszcze je trafię w Biedronce to z pewnością kupię, bo na lato będzie jak znalazł.
Zużyłam również dwie buteleczki żelu pod prysznic Isana (witaminy i jogurt oraz z ekstraktem z jedwabiu) - obydwa takie kremowe, jednak żadne nie spowodowało zachwytu, ale cena skutecznie zachęca do próbowania nowych wersji.
Regularnie również powracam do chusteczek do higieny intymnej Marion - polecam, niską cenę płacicie, a w każdej chwili możecie cieszyć się z komfortu po odświeżeniu.

Wśród produktów do włosów znalazł się szampon Keratyna Joanny, który całkiem nieźle oczyszczał i był tani, aczkolwiek nic specjalnego na włosach nie zrobił, acz przecież nie od tego jest szampon. Dla mnie plus, że był z tych żelowych - lepiej mi się nimi jakoś włosy myje.
Suchy szampon Batiste to must have, zwłaszcza latem do odświeżenia włosów w przypadkach kryzysowych. O odżywce Alterry z granatem kiedyś pisałam >TUTAJ<.

Wśród produktów do dłoni znalazły się dwa zmywacze - Isana zielona wersja, do której regularnie wracam oraz Laura Conti z olejkiem arganowym, o której pisałam >TUTAJ<. Wzmożone zużycie zmywaczy spowodowane jest faktem, że znów zaczęłam regularnie malować paznokcie.
W końcu udało mi się zużyć krem Evree - mega wydajny, świetnie nawilżający, bez parafiny. Z pewnością do niego powrócę jak przetestuję kremy, które mam w zapasie. Jego recenzję znajdziecie >TUTAJ<. Co do smyka kremu Eveline argan&vanilla niestety pochwał nie będzie. Okej, wiele dobroczynnych substancji w składzie, ale wszystkie za substancją 'parfum'. Zapach intrygujący, aczkolwiek mi się zbytnio nie spodobał. No i nawilżenie dla mnie niestety za słabe. Miałam go z grudniowego joyboxa, sama raczej bym nie kupiła.

Zużyte produkty do twarzy wypadają średnio - podkład Virtual utrzymywał mat i w sumie to całkiem nieźle go wspominam. Peeling gruboziarnisty Perfecty również był spoko, aczkolwiek straczył na 2-3 użycia, więc wolałabym go w zakręcanej saszetce jak np Bania Agafii.

Nie pamiętam skąd pochodzą płatki Softino, ale były całkiem okej. Co do antiperspirantu Nivea invisible czarny/biały niestety się rozczarowałam. Wprawdzie nie testowałam tej jego super hiper mocy przy ubraniach w danym kolorze (nie no w sumie na czarnej koszulce w pracy nie zostawiał białych śladów), ale wystarczy mi fakt, że dla mnie była do za słaba ochrona.

I tak oto uzbierała się grupka 16 produktów. Znacie coś z nich? Może u Was wypadł ten kosmetyk inaczej? A może polecicie coś w podobnej gamie, np lepszy antyperspirant czy krem do rąk?


Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger