Niby tubki takie same, ale nie najlepiej byłoby je pomylić../Planeta Organica: maseczka oczyszczająca i krem-żel chłodzący do stóp

Niby tubki takie same, ale nie najlepiej byłoby je pomylić../Planeta Organica: maseczka oczyszczająca i krem-żel chłodzący do stóp

Jestem pewna, że znacie kosmetyki, których linie mają identyczne opakowania. W pewnym momencie jest to fajne - myjąc włosy po omacku jestem w stanie wziąć odżywkę pasującą do szamponu, ale bywa też utrudnieniem, gdy kremy do twarzy na dzień i na noc różnią się jedynie napisem na słoiczku. Jeszcze gorzej, gdy na toaletce postawisz obok siebie tubki takie jak te..

Kremowo-niebieskie tubki (75ml) spod szyldu Planeta Organica wyglądają niemal tak samo - różnią je napisy oraz grafika. Po otwarciu widać również, że dziurka, przez którą wydobywamy produkt jest różnej wielkości - dostosowana została do konsystencji produktu. Dodatkowym plusem jest fakt, że opakowanie jest miękkie (no oprócz zamknięcia na klik ;)). Obydwa raczej dostępne w sklepach internetowych - maseczkę dostałam, a krem-żel znalazłam na Goodies.

Pierwszy produkt, który do mnie trafił to oczyszczająca maseczka do twarzy. Bogaty skład rosyjskich kosmetyków zachwyca również w tym produkcie - znajdziemy tu kaolin, głębinowe błoto z Morza Martwego, ekstrakt z brunatnicy, olejek z drzewa herbacianego oraz z awokado.

Opis producenta a działanie: Maseczka oprócz oczyszczania ma na celu usuwać stany zapalne, tłusty połysk na cerze, a w zamian matować i wyrównywać koloryt skóry czy walczyć z zaskórnikami, których nie lubi żadna z nas. Obietnice są zacne, a co lepsze przy regularnym stosowaniu maseczki zauważyłam, że się sprawdzają. Szczególną uwagę przykuło znikanie nieprzyjaciół i zmatowienie, co przy cerach mieszanych i tłustych brzmi jak wybawienie.
Co nieco o samym produkcie: Maseczka - ma specyficzny zapach - zdecydowanie kojarzy mi się z salą od ćwiczeń z gleboznawstwa na SGGW. Ma nieco gęstą konsystencję, która dobrze rozprowadza się po twarzy,

Druga tubka to zamówienie dla mojego G., który wieczorami mierzy się z gorącem skierowanym w zmęczone stopy. Czy chłodzący krem-żel do stóp się sprawdza i daje ukojenie? Za chwilę poznacie naszą opinię - wszak nie byłabym sobą, gdybym też go nie spróbowała ;) Skład również bogaty - minerały z Morza Martwego, mentol, masło shea, organiczny sok z aloesu oraz 

Opis producenta a działanie: Producent obiecuje nawilżenie dzięki odżywczym składnikom oraz ulgę dla zmęczonych, obolałych stóp, którą daje świeżość mentolu. Co do tego to się zgadzam - choć krem mimo bogatych składników mocno nie nawilża, to jednak utrzymuje stopy w ryzach, a chłodzenie to świetna sprawa nie tylko dla zmęczonych nóg, ale również świetna alternatywa na lato zamiast zwykłego kremu. Czy zapobiega pękaniu pięt i ogranicza powstawanie odcisków? Ciężko powiedzieć, gdyż żadne z nas nie ma tego problemu.
Co nieco o samym produkcie: W kremie od razu wyczuwa się świeżość, a po posmarowaniu wręcz chłodzenie/mrowienie. Konsystencja to lekki krem, który szybko się wchłania.

Żele The Body Shop - Virgin mojito i Pink Grapefruit

Żele The Body Shop - Virgin mojito i Pink Grapefruit

Żel pod prysznic - jeden z tych kosmetyków, po które sięgamy najczęściej. Wiele z nas wymaga jedynie by nie przesuszał skóry, dobrze pienił się i mył ciało oraz był tani. W tej roli świetnie sprawdzają się żele z dyskontów  czy marki własne drogerii, które kosztują grosze i są zróżnicowane. Dlaczego zatem wyciągamy nasze ręce po te droższe?
Ciekawość, chęć poczucia odrobiny luksusu, a może po prostu są lepsze? Przyznam, że cena 25 zł / 250 ml jest dla mnie odrobinę zaporowa. Gdy nadarzyła się okazja, skorzystałam z promocji 3 sztuki w cenie 2, aby wypróbować o co tyle szumu. Mój wybór padł na wersję Pink Grapefruit, która bardzo mi się podoba pod każdą wersją w serii oraz osławioną latem Virgin Mojito (G. wybrał ten sam) - wszak to mój ulubiony drink ;)

Przyznam, że buteleczka wizualnie bardzo mi się podoba - przejrzysty plastik, niewielka grafika sugerująca zapach, kilka słów opisu. Zamknięcie typu klik z grawerem marki na wierzchu. Widać, że opakowanie jest dopracowane. W moim odczuciu jest niewielka - niby standardowe 0,4l, ale jest niska, a pękata. Po tylnych etykietach widać, że są to żele z różnych sortów - jedna jest zadrukowana już cała, druga jeszcze odklejana.

Właściwości myjące są bardzo dobre - żel porządnie oczyszcza skórę, u mnie obyło się bez dodatkowego przesuszania, ale od razu zaznaczam, żebyście nie spodziewali się nawilżania. Plusem jest to, że żel z myjką/gąbką czy też bez niej świetnie się pieni, co czyni go bardzo wydajnym, co pozytywnie mnie zaskoczyło.
Myślę, że oprócz wydajności oraz oczyszczania bardzo ważną kwestią są zapachy produktów. To, że są żelkowo-przejrzyste widać na pierwszy rzut oka, ale po otwarciu opakowania następuje zaskoczenie. Zapachy żeli są mocno świeże. Virgin mojito to mój hit, dostępny od ręki, nieco wyższej jakości odpowiednik Isany Lime & mint, którą uwielbiałam. Piękny zapach świeżej mięty, orzeźwia i niesamowicie odświeża. Podobnie wyrazistym zapachem jest Pink Grapefruit -  również mnie nie rozczarował. Na tle soczystości tego owocu czuć mocną, acz nie drażniącą gorycz grapefruita. Obydwa żele mają mocne zapachy, które czuć jeszcze po kąpieli. Mimo braku przekonania do 'drogoch' żeli teraz jestem pewna, że nie raz jeszcze do nich wrócę - zwłaszcza latem będą niezastąpione.

A czy Ty jesteś gotowy/a wydać kilka złotych więcej na żel żeby przekonać się na własnej skórze jak smakuje orzeźwienie? :)

Pierwsze wrażenie: Chantarelle, seria Royal glow clinic

Pierwsze wrażenie: Chantarelle, seria Royal glow clinic

Wciąż szukam swojego ideału wśród kremów do twarzy. Próbuję wielu marek, różnych składów, jednak wciąż nie trafiłam na taki, z którym chciałabym wejść w dłuższą relację. Tym raz miałam okazję sięgnąć po trio - krem na dzień, na noc oraz serum do twarzy i pod oczy Chantarelle z linii Royal Glow Clinic. Jest to rewitalizująca seria witaminowa dla skóry szarej, zmęczonej i pozbawionej blasku, czyli takiej jak moja pracowitej zimy. Jesteście ciekawi jak się sprawdziły? 

Na start kilka słów o marce: Chantarelle to marka premimum dermokosmetyków, kosmeoceutyków i nieinwazyjnych urządzeń laserowych dla specjalistycznej pielęgnacji urody. Znaczenie Chantarelle to 'śpiewać jej', i taką właśnie melodyjnie skomponowaną pielęgnacją zajmuje się marka. Celem również jest nieinwazyjne dbanie o piękno. Marka istnieje od 2005, z roku na rok wprowadza nowe technologie, tworzy nowe linie kosmetyków oraz wkracza na nowe rynki sprzedaży.

Dlaczego wybrałam linię Royal glow clinic?
Skusiła mnie obietnica producenta, że krem jest idealny nie tylko na co dzień, ale również przed wielkim wyjściem, czyli już jednorazowe użycie da efekt głębokiego nawilżenie, wygładzenia mikrobruzd i rozświetlenia. Może nie potrzebuję jeszcze wygładzania zmarszczek, ale lepiej zapobiegać niż leczyć, jednak mocno nastawiłam się na rozpromienienie cery, która przez niewyspanie, niekorzystną aurę nieco zgubiła koloryt, który w niej lubię i poszarzała.

Każda linia kosmetyków ma identyczną szatę graficzną - takie same kartoniki czy słoiczki. Royal glow clinic charakteryzuje miedziano-czarny kartonik, który otrzymujemy w folii wraz z naklejką producenta w polskim języku. W środku odnajdujemy kartę z produktami całej linii oraz najważniejsze - szklane słoiczki z zakrętkami, które łapią odciski palców, a pod nimi znajdują się jeszcze zabezpieczenia - w przypadku kremów są to plastikowe przegródki, a w przypadku serum coś jak tekturka. Bardzo pozytywnie na to patrzę - niby nie są to kosmetyki sprzedawane w drogerii, ale mimo wszystko ktoś zadbał o to, by wścibskie paluchy nie miały dostępu do zawartości.

Konsystencja kremów jest podobna - różnią się jedynie kolorem. Od razu czuć, że są treściwe i mają bogaty skład. Dobrze rozprowadzają się po cerze, wystarczy niewielka ilość, by pokryć całą twarz kosmetykiem. Większa ilość na mojej skórze skłonnej do przetłuszczania to grzech, więc mogę spać spokojnie i nie przejmować się, że szybko dobiję dna - kremy będą wydajne.

Uważam, że jeszcze zbyt krótko używam tych kosmetyków, aby wydać pełną opinię, jednak pierwsze wrażenie jest pozytywne i mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Kremy i serum bardzo dobrze nawilżają twarz - wyczuwalna jest miękkość i aksamitność, czyli tak jak obiecuje producent. Pierwotnie wyczuwałam obecność kremów na twarzy, jednak mniejsza dawka zaprzestała temu efektowi. Oprócz nawilżenia, produkty dają efekt glow na twarzy. Cieszę się, że moja cera jest rozświetlona, jednak uważam, że przy cerze mieszanej/tłustej efekt jest zbyt duży i może być porównywany ze świeceniem.

Krem na dzień (170zł/50ml) dobrze sprawuje się pod makijażem - nie pojawiają się żadne problemy (nadmierne świecenie, szybciej ścierający się makijaż). Jedyne co mnie drażni w nim, to utrzymujący się zapach - nie jest zbyt nachalny, ale jednak wolę, gdy zapach kremu do twarzy po aplikacji znika. Pojawiła mi się 2-3 razy też taka sytuacja, że strasznie piekły mnie oczy. Nie jestem w 100% pewna, że to jego wina, ale wiele na to wskazuje - czasem kompozycja zapachowa drażni oczy, a poza tym to jedyny kosmetyk jaki w tamtym okresie zmieniłam. Problem jednak ustąpił, więc nie drążyłam dalej tego tematu. Plusem jest obecność filtru UVA/UVB SPF20 - nieodczuwalny, ale od razu jest się jakoś takim spokojniejszym człowiekiem ;) Krem na noc (165zł/50ml) nie spowodował u mnie żadnych niedogodności, mogę stwierdzić, że to z nim z całej trójki polubiłam się najbardziej. Dobrze nawilża cerę bez dodatkowego jej obciążania (nie raz po kremach na noc zdarzało mi się wstać z niemiłą niespodzianką na twarzy if you know what I mean). Serum (165zł/30ml) natomiast jest świetnym uzupełnieniem pielęgnacji tymi dwoma specyfikami.

Poniżej zamieszczam dla Was opisy producenta oraz składy kosmetyków, które zostały przedstawione w poście.
Fakt, iż otrzymałam produkt do testów w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię.

Znacie tą markę, mieliście do czynienia z tymi kosmetykami?
YC Red apple wreath

YC Red apple wreath

Święta minęły, śnieg się topi, jednak ja wciąż mam ochotę na palenie wosków okolicznościowych - takich jakim jest między innymi  Red apple wreath. Podobają mi się zwłaszcza te jedzeniowe zapachy, a producent mocno kusi obietnicą wyczuwalnych aromatów czerwonych jabłek, orzechów, cynamonu oraz syropu klonowego. Jak jest w rzeczywistości?

Wosk spodobał mi się zarówno na sucho, jak i w trakcie palenia. Daje porządny, dobrze wyczuwalny aromat. Aromat jabłek podsycany słodkim syropem w towarzystwie przypraw z jakimi świetnie się komponuje to strzał w dziesiątkę. Obecność cynamonu przy zapachu jabłek przywodzi na myśl przepyszną domową szarlotkę, którą robi moja mama. Natomiast orzechy bezapelacyjnie kojarzą mi się z bakaliami, które tata dodaje do piernika. Także jak dla mnie ten wosk to po prostu zapach jaki dochodzi z kuchni podczas pieczenia ciast przed świętami - słodko i aromatycznie :)

Ten wosk jak i inne możecie kupić w sklepie internetowym Goodies. Cen wosku wynosi 8 zł.

A jakie zapachy z okolicznościowej linii Wam najbardziej przypadły do gustu? :)
Nowości listopada i grudnia

Nowości listopada i grudnia

Grudzień był dla mnie bardzo pracowitym miesiącem, toteż nie miałam czasu na opublikowanie moich kosmetycznych nowości, które zawsze Was ciekawią. Nie chciałam dodawać posta pod koniec miesiąca, bo to bez sensu, skoro tuż tuż - bo w styczniu wrzucam zawsze nowości grudniowe. Dzisiaj zatem małe combo i połączone nowości - kto jest ich ciekaw? :)

Na start dobroci ze spotkania bloggerów w Sweet Moments. Tak jakoś wyszło, że wcześniej nie pojawiły się na blogu - na poniższych zdjęciach widać kredkę z Felicea, zestaw kosmetyków od Bell oraz Paese. Był jeszcze masa zniżek oraz podwójne paluszki, jednak te zniknęły w mgnieniu oka ;)

Kolejne cuda są od Semilac - 2 lakiery wygrałam w konkursie na manicure, który zbiegł się z Meet Beauty, kolejny lakier i hardi to spełnienie mojej wishlisty - marka zabawiła się w Mikołaja, który również podarował dwa lakiery, które można było wygrać w moim konkursie/rozdaniu.

Mój prywatny Mikołaj G. spełnił moją zachciankę a propo wody toaletowej - dostałam Euphorię blossom, w której z miejsca się zakochałam ♥ Do tego Reesesy oraz masło orzechowe tej samej marki i..

Zegarki - z napisem All you need is love oraz miętowy z kotwcią, które mi się marzyły. Jak widać na załączonym obrazku moja przyjaciółka wpadła na ten sam pomysł :D

Poniższy mix dobroci to paczki Podaj dalej od  Mineralny świat Kasi oraz Uśmiechnięte oczy - jak widzicie same wspaniałości. Kilka rzeczy już w użyciu, na niektóre zacieram rączki, aż zdenkuję podobne kosmetyki :)

Świecę Bridgewater o zapachu Welcome home udało mi się zgarnąć w konkursie u Nuneczki. Szczęście mocno mi dopisało, bo poprzednia zwyciężczyni się nie zgłosiła - istny dar od losu ;)

Dzięki Wam, oddającym swój lajk na moją relację z warsztatów Remington podczas Meet Beauty udało mi się wygrać taki zestaw - suszarka, lokówka i prostownica z najnowszej serii PROtect - z tą pierwszą już się bardzo polubiłam :)

Poniżej samplery z wygranej przeze mnie licytacji na grupie świecowej na facebooku. W ofercie było ich 5, jednak miła osóbka wrzuciła mi jeszcze kawowy sampler, który nadał zapach całej paczce ;D

Lakierowy szał to skutek zakupów na wyprzedaży blogowej u Diunay. Koniecznie zajrzyjcie, wyprzedaje mnóstwo wspaniałych buteleczek w okazyjnych cenach - może znajdziecie coś dla siebie ;)

Przed świętami nabyłam również kilka sezonowych wosków w Organique Łomianki. Polecam ten sklep - cisza, spokój i miła obsługa, która nie naskakuje na nas jak w większości salonów, lecz podchodzi z uśmiechem na twarzy. Przyznam, że z dziewczynami można by godzinami gadać o zapachach Yankee :)

Poniżej zakupy z Auchan, Rossmanna i Hebe. Skusiła mnie okazyjna cena szamponu oraz obietnice producenta. Co do Rossmanna, jak się pewnie domyślacie - w dużym stopniu są to zakupy w trakcie najbardziej znanej promocji. W Hebe dostrzegłam ofertę odżywki w sprayu za połowę ceny przy zakupie dużego szamponu marki - zmysł łowczyni promocji zadecydował, że biorę. I muszę przyznać, że odżywka to dla mnie hit jeśli chodzi o rozczesywanie włosów :D

Poniżej dwie współprace - Vagisil oraz Vita Liberata. Recenzje dwóch produktów pojawiły się już w poprzednich postach. Jestem zadowolona z tych produktów, Wam również je polecam ;)

Który produkt ciekawi Was najbardziej?
VITA LIBERATA pHenomenal 2-3 week Self Tan Lotion Medium

VITA LIBERATA pHenomenal 2-3 week Self Tan Lotion Medium

Kobiety zdecydowanie za często marudzą w kwestii swego wyglądu. Wiecie - mam za szerokie ramiona, za małe usta, za dużą pupę. A może by tak znaleźć w sobie coś co nam się podoba? U mnie zdecydowanie byłaby to piękna opalenizna. Niestety tego efektu nie jestem w stanie utrzymać całym rokiem, a do solarium nie jestem przekonana.emat  W blogosferze jednak natrafiłam na masę pozytywnych opinii na temat irlandzkich organicznych produktach samoopalających, czyli kosmetykach Vita Liberata. Bez wahania sięgnęłam po lotion opalający w wersji medium, po którym efekt ma się utrzymywać nawet do 3 tygodni. Ciekawi jak obietnice producenta wypadną na tle rzeczywistości?

Kosmetyki Vita Liberata są dostępne na wyłączność w perfumeriach Sephora (stacjonarnie i online), w zależności od rodzaju produktu kosztują od 79 zł do 175 zł. Lotion, który widzicie na zdjęciach jest wart 169 zł + 29 zł rękawica do aplikacji produktów samoopalających.

Lotion jest zamknięty w opakowaniu typu airless. Przed pierwszym użyciem trzeba go nieco przepompować, później już nie ma problemu z dozowaniem - stała porcja, zero zacinania się. Porcję możecie zobaczyć na kolejnym zdjęciu - jest w porządku, zwłaszcza, że dzięki mniejszym ilościom jesteśmy w stanie dobrze rozprowadzić kosmetyk po ciele bez powstania smug. Kolor preparatu jest niczym czekolada deserowa, jednak nie ma się czym przejmować, bo po jego użyciu nie przybierzemy śmiesznego koloru (słynna pomarańczka po samoopalaczach). Kolejną zaletą jest niedrażniący zapach - nie jest to typowy dla samoopalaczy smrodek. 
Kosmetyk należy aplikować rękawicą okężnymi ruchami na wypeelingowaną, osuszoną i odtłuszczoną skórę. Dla lepszego efektu warto powtórzyć aplikację 3-krotnie w ciągu 12-24 h po uprzednim spłukaniu skóry wodą. Sprawdziłam to, jak również opcję 3 dniową - w obu wypadkach efekty były podobne. Tak więc nie macie się czym martwić, jeśli brakuje Wam czasu na takie zabawy w ciągu jednego dnia.

Co do rękawicy: jest miękka i przyjemna w czasie użycia. Niestety po aplikacji tak ciemnego produktu nie będziemy w stanie doprowadzić rękawicy do stanu idealnego, ale dobre wymoczenie pod bieżącą wodą po jej użyciu gwarantuje porządne oczyszczenie przed kolejną aplikacją. 

Przejdźmy do najciekawszego dla Was punktu, czyli efektów przed i po. Na poniższym zdjęciu widzicie różnicę przed i po pierwszej skromnej aplikacji. Użyłam wtedy dość mało produktu, a jednak efekt był widoczny gołym okiem. Kolejne zdjęcia, to kolejne efekty tego produktu.
Z racji zimowych miesięcy nie chodzę w odkrytym obuwiu, więc mogłam sobie pozwolić na takie szaleństwo i aplikację produktu na stopach z odcięciem spowodowanym kapciuszkami - tam możecie zobaczyć różnicę pomiędzy moim naturalnym odcieniem skóry, a odcieniem jaki możecie uzyskać.
Koleżanki, które widziały jak się przebieram zazdrościły mi opalenizny, a chłopak był oczarowany ;) Dzięki produktom Vita Liberata w szybkim tempie możecie uzyskać wakacyjną opaleniznę kiedy tylko chcecie. Bez solarium, bez kilkugodzinnego wylegiwania się plackiem w słońcu - szybko, prosto, bezpiecznie. Taki kosmetyk sprawdzi się świetnie teraz - w okresie karnawału, na wiosnę, gdy chce się już pokazać (niestety jeszcze blade) nogi czy zamiast rajstop w sprayu ;)

Jedyną wadą jaką zaobserwowałam to zbieranie się resztek kosmetyków przy mieszku włosowym świeżo po depilacji, jednak umycie ciała w tym wypadku jest skutecznym i szybkim rozwiązaniem.

Fakt, iż otrzymałam produkt do testów w ramach współpracy nie wpłynął na moją opinię.

Czy tak jak ja uważacie, że jest to produkt warty uwagi? :)
Spray intymny Vagisil

Spray intymny Vagisil

Czasy naszych babć i prababć dawno już minęły. W sklepach mamy szeroki wybór rzeczy do wystroju wnętrz, kosmetyków. Każda z nas lubi otaczać się ładnymi przedmiotami, a sporym komplementem również jest ładny zapach w mieszkaniu. Skoro mieszkanie ładnie pachnie, my też musimy! Perfumy nadadzą ładny zapach ciału, a antyperspirant zadba o to, by ten brzydszy się nie ujawnił. A co z miejscami intymnymi? Odświeżające wkładki - wszystko ewoluowało. Co jednak, gdy tak ja nie czujesz się z nimi komfortowo? Krępujące byłoby dla mnie aby tuż przed miłosnymi uniesieniami partner zobaczył na mojej bieliźnie coś takiego.. Producenci przeganiają się z pomysłami, a jeden z nich mnie zadowolił. Mowa o intymnym sprayu Vagisil Odour control.

Wygodny atomizer, ładny zapach w czasie aplikacji, a potem brak zapachu i kontrola wydzielanych przez nasze ciało nieprzyjemnych zapachów - tak przedstawia się spray, o którym dzisiaj mowa. Miałam w planach napisać o nim już wcześniej, jednak wstrzymałam się i przetestowałam go w różnych warunkach.
Wiecie, że niełatwo utrzymać higienę w stanie idealnym podczas gdy, życie pędzi jak szalone, a nas dopadną te dni? Moim sprawdzonym sposobem na te dni, gdy np jestem w pracy są nawilżane chusteczki - dobrze oczyszczają, jednak brakowało czegoś, co zniwelowałoby nieprzyjemny zapach. W tym aspekcie ten spray świetnie się sprawdził. Mogę również stwierdzić, że nie uczula, nie podrażnia i jest delikatny dla wrażliwej części ciała. Sprawdziłam to, podczas 'tych dni', gdy wystąpiły u mnie podrażnienia po depilacji oraz drobne otarcia. Równie dobrze sprawdza się przy spokojnym, jak i aktywnym sportowo trybie życia. Jeśli wiem, że czeka mnie intensywny, sięgam po ten produkt.

Produktom Vagisil zaufało wiele kobiet z różnych krajów, jak i nasi farmaceuci. Ich produkty dostępne są m.in. w aptece Dbam o zdrowie. Spray, którego wypróbowanie Wam dzisiaj polecam dostaniecie za ok. 10,50 zł/125 ml.
podgląd na skład
Fakt, iż otrzymałam produkt do testowania nie wpłynął na moją opinię.
Wyniki rozdania noworocznego z Semilac

Wyniki rozdania noworocznego z Semilac

Wczoraj zakończyło się rozdanie noworoczne, w którym do wygrania były 2 lakiery hybrydowe marki Semilac. Szybko przejrzałam zgłoszenia i niestety 3 musiałam odrzucić - pierwsze ze względu na brak obserwacji bloga, który był punktem obowiązkowym, a dwa kolejne ze względu na zgłoszenia po czasie. Przykro mi, ale czas na zgłoszenia jasno był określony w regulaminie. Nikt nie będzie wiecznie czekał - sama raz przespałam czas na podanie danych do wysyłki w rozdaniu, w którym wygrałam i cóż.. nagroda przepadła ;)
Myślę, że nie ma już co przedłużać, a najwyższa pora ogłosić nową szczęśliwą posiadaczkę pięknych kolorów jakimi są Frappe i Glitter indigo!

Jak zwykle wybrałam zwycięzcę na podstawie losowania w serwisie losowe.pl. Szczęśliwym numerkiem, którego zaraz będziecie szukać na liście jest..

Gratuluję Czarnej Kawie! Czekam do końca dnia 7 stycznia na adres wysyłki od Ciebie ;)
Kontaktuj się ze mną na maila malenkabloguje@gmail.com :)
Wszystkim dziękuję za zabawę i wyczekujcie kolejnej :)
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger