☄ Openbox - marcowy Shinybox It's a girls world

☄ Openbox - marcowy Shinybox It's a girls world

Święta coraz bliżej - jak Wam idą przygotowywania? Mi się ostatnio zebrało na wiosenne porządki, a dzisiaj za oknem przywitała mnie zimowa aura. Ośnieżone drzewa i łąki to niestety nie jest widok, który cieszy kilka dni przed Wielkanocą, czuję się bardziej jakby zaraz miało przyjść Boże Narodzenie. Ale no cóż, trzeba brać życie jakim jest. Dzisiaj w ostatnich dniach miesiąca chciałabym Wam pokazać marcową edycję Shinybox o wdzięcznej nazwie It's a girls world. Czy faktycznie pudełeczko wpisuje się w temat najbardziej kobiecego miesiąca?


Przyznam szczerze, że do zamówienia marcowego shinyboxa skusiła mnie atrakcyjna cena. Wybrałam opcję subskrypcji (którą mogę przerwać w każdej chwili) gdzie pierwsze pudełeczko kosztowało mnie 29 zł, a wraz z drugim zestawem zamówionym w ramach tej samej subskrypcji mam otrzymać dodatkowe pudełko gratis. Musicie przyznać, że po takim pudełkowym odwyku była to ciekawa promocja, a czy warto było skorzystać?


Niestety w momencie przybycia paczki nie było mnie w domu, a więc wraz z awizo musiałam udać się na pocztę by odebrać moje pudełeczko. Starałam się jak mogłam by tego dnia ominąć w social mediach zdjęcia czy wpisy, z których mogłabym się dowiedzieć o zawartości pudełeczka. Zwyczajnie chciałam mieć niespodziankę. Gdy przesyłka wreszcie trafiła w moje ręce poczułam się troszkę rozczarowana - była bardzo lekka..
Po odpakowaniu i zobaczeniu zawartości dokładnie przejrzałam ulotkę dołączoną do zestawu. Marcowy Shinybox faktycznie składa się z 9 produktów, jednak 3 z nich są wymienne na zasadzie 1 z 3, natomiast kolejny trafił jedynie do osób, dla których marcowe pudełeczko było co najmniej 2 z aktywnej subskrypcji lub pakietu. Koniec końców do mnie trafiło 6 produktów. Czy jestem z nich zadowolona?


Nie da się ukryć, że najbardziej wartościowym produktem jest bio krem pod oczy Feel free, który z pewnością wypróbuję, jednak nie stanowił on produktu, który wyjątkowo mnie ucieszył - bardziej zadowolona byłabym z olejku do demakijażu twarzy i oczu GoCranberry, który trafił do osób, dla których było to co najmniej drugie pudełko w ramach pakietu lub tej samej subskrypcji. Miniaturka nawilżającej maski do włosów Novex balansuje na tak i na nie. Z jednej strony cieszę się z niej, ponieważ kiedyś już pojawiła się w pudełeczku i czytałam wiele pozytywnych opinii na jej temat, ale z drugiej strony przy moich długich włosach nie starczy na wiele, jednak z chęcią ją wypróbuję. Najbardziej ucieszył mnie chyba produkt, który trafił do mnie jako 1 z 3, czyli pęseta skośna do brwi Kontigo. Na tle pilnika wielowarstwowego Kontigo oraz pudru brązującego Miyo wydaje mi się, że cieszy mnie najbardziej. Moja obecna nie chwyta już tak dobrze włosków, więc akurat wkroczyło odświeżenie. Miły dodatek stanowiła również ulotka z kuponem rabatowym -20% na cały asortyment sklepu Kontigo z wyłączeniem NeoNail i Resibo, a szkoda, bo chętnie zakupiłabym nowe hybrydy NeoNail.. Kod uniwersalny, dobrze znany >ShinyBox20<, może ktoś z Was skorzysta?

Dalej nie jest już dla mnie tak kolorowo. Gratis w postaci chusteczek brązujących Efektimy już kiedyś przewinął się przez pudełeczko Shinyboxa, a ja dotąd ich nie użyłam. Sztyft na odrosty i siwe włosy Bielenda - jak dla mnie strzał w kolano, zwłaszcza, że żadna z przypadłości mnie nie dotyczy, a losowo trafił do mnie kolor czarny przy moich włosach w kolorze jasnego brązu. Ostatni z produktów to podkład matujący Delia. Tutaj również bez zachwytów - kolejny raz losowo wysłany kolor, który póki co jest dla mnie za ciemny. Zobaczymy latem.


Po raz kolejny padają decydujące pytania: czy warto zamawiać pudełeczka w ciemno? Jakie pudełeczko byłoby idealne?
Pudełeczka z kosmetycznymi niespodziankami są ciekawe i choć nie raz się zniechęciłam to do nich powracam. Niespodzianka, oczekiwanie i emocje towarzyszące całemu procesowi od zamówienia do otwarcia i przetestowania produktów to cała magia tych zestawów. Nigdy nie można liczyć na pełne zadowolenie wszystkich użytkowników pudełka, ponieważ zawsze znajdzie się taki produkt jak sztyft na odrosty czy siwe włosy, który sprawia, że kobieta odpakowująca box wygląda jak Azjata z popularnego mema. Moim zdaniem z kosmetycznych pudełeczek powinny zostać wyłączone produkty, które pasują jedynie do nielicznych grup odbiorców. Postawiłabym na produkty bardziej uniwersalne, które mają szansę u każdego. Od takiego sztyftu wolałabym choćby głupi żel pod prysznic - może bardziej z grupy premium, na który sama się nie zdecyduję zaglądając do portfela lub jakąś nowość czy trudno dostępny - myć się myję, zapewne jak i każdy z Was. A co Wy sądzicie na ten temat?
• Lirene • Napinająca maska peel off z 24k złotem i perłą (ekspresowy lifting)

• Lirene • Napinająca maska peel off z 24k złotem i perłą (ekspresowy lifting)

W weekend zmieniał się czas - godzina wyjęta z życia. Kto z Was już się przyzwyczaił do czasu letniego, a kto jeszcze nie? Przyznam, że mi ostatnio wciąż brakuje czasu, gdzieś ucieka między palcami. I śpię, bardzo dużo śpię. Dzisiaj na szczęście zostałam wcześniej wyciągnięta z łóżka, więc wreszcie mam chwilę, żeby napisać dla Was nowy wpis. Dzisiaj opowiem Wam co nieco o złotej maseczce peel off Lirene, a dokładniej o napinającej masce peel off z 24k złotem i perłą Lirene Dermoprogram Ekspresowy lifting.


Przyznam szczerze, że gdyby nie fakt, że otrzymałam tą maseczkę wraz z kosmetycznym pudełkiem do testów to pewnie nie prędko bym się na nią skusiła. Cena za maseczkę w saszetce sięgająca 13 zł to dość wysoka cena patrząc na inne maseczki na półce w drogerii. Pomijając ten fakt, bardzo miło  przyjęłam maseczkę peel off, a  dodatku jako polski kosmetyk - Lirene wszak wyfrunęło spod skrzydeł Laboratorium dr Ireny Eris.


Maseczka mimo, że znajduje się w saszetce jest bardzo przemyślana. Producent zawarł w niej miejsce na proszek do wymieszania z wodą dla której w opakowaniu znajduje się miarka. Brakuje tylko jeszcze szpatułki! Takową znalazłam w swoich zasobach urodowych, a całość zmieszałam do uzyskania gładkiej konsystencji bez grudek w szklanej miseczce. Producent uprzedza by nałożyć ją na twarz od razu po rozrobieniu, ponieważ szybko zastyga, aby można było cieszyć się gładką, sprężystą, odmłodzoną skórą twarzy. Jak jest w rzeczywistości?

Maseczka bardzo szybko zastyga - gdy ją rozrobiłam cyknęłam właściwie tylko zdjęcie do wpisu i zaczęłam nakładać ją na twarz. Niestety w tym czasie już część maseczki na dnie nie nadawała się do użytku, a szkoda, bo czytałam, że dziewczyny całą saszetką pokryły nie tylko twarz, ale i szyję. Cóż, moja strata. Po nałożeniu jej na twarz i czekaniu aż zastygnie czułam jej przyjemny chłód, który z pewnością ma pozytywny wpływ na redukcję obrzęków. Proszę jedynie nie mylić chłodu maseczki z efektem chłodzenia czy mrowieniem. Po zastygnięciu na twarzy bardzo ładnie się ją ściąga - w zasadzie zeszła na tyle ładnie, że nie miałam czego domywać. Efekt? Wygładzona, sprężysta i promienna cera. Niestety muszę przyznać, że efekt nie był długotrwały, chociaż kto wie co byłoby przy regularnym stosowaniu?


Wiem, że obecnie królują maski w płachcie, jednak kto tak jak ja da się skusić na maski peel off?
• Inveo • Jednoskładnikowa ultra delikatna henna do brwi w kremie

• Inveo • Jednoskładnikowa ultra delikatna henna do brwi w kremie

Jakie macie brwi? Ciemne czy jasne? Czy tylko ja uważam, że obydwa rozwiązania mają tyle samo zalet co wad? Wiele osób zazdrości mi ciemnych, wyrazistych brwi - dzięki temu nawet gdy zapomnę ich podkreślić w czasie wykonywania makijażu są widoczne, a sięganie po hennę to rzadkość, a jeśli już to z ciekawości. Co w ostatnim czasie mnie tak zaciekawiło, że postanowiłam wypróbować na swoich brwiach? Babska ciekawość nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok jednoskładnikowej henny do brwi w kremie Inveo. I właśnie o niej będzie dzisiejszy post.


Opakowanie wygląda identycznie jak w przypadku wypełniacza do brwi Inveo, o którym ostatnio Wam pisałam. Zafoliowany kartonik, a w środku opakowanie niczym błyszczyk. Jak można się domyślić na tym polega cała magia jej jednoskładnikowości - w opakowaniu znajduje się już produkt docelowy. Żadnego rozrabiania, mieszania, ukręcania. Żadnych kombinacji. Odkręcamy opakowanie, w środku którego znajduje się aplikator z gąbeczką niczym w błyszczyku, aplikujemy i zakręcamy. Ot cała filozofia. Jestem pewna, że gdyby w tv puszczali reklamy, z pewnością użyliby w niej zwrotu w stylu odkryj najszybszy sposób na hennę brwi.


Spytacie o efekty - moim zdaniem każdy uzyska inne. Do wyboru są dwa kolory henny - czarny i brązowy. Sama wybrałam ten drugi. W przypadku moich ciemnych brwi zafarbowały się jedynie najświeższe, jasne włoski. Efekty utrzymują się spokojnie dwa tygodnie. Jeśli chodzi o samą aplikację jest bajecznie prosta, producent zaleca trzymanie jej na brwiach 3-4 minuty z możliwością wydłużenia, jednak maksymalnie do 10 minut. Hennę zmywamy z brwi wilgotnym wacikiem - bez problemu schodzą również ślady ze skóry.  


Znacie ten produkt?
Używacie henny do brwi? Jakich marek, może macie swoje ulubione?
• -417 • Oczyszczający żel do mycia twarzy z mikrocząsteczkami luffy

• -417 • Oczyszczający żel do mycia twarzy z mikrocząsteczkami luffy

Oczyszczanie twarzy stanowi dla mnie ważny punk pielęgnacji - nic dziwnego więc, że zawsze posiadam jakiś żel do mycia twarzy w użyciu i w zapasach. Cieszę się, gdy uda dostać mi się jakiś do testów, albo w popularnych pudełeczkach kosmetycznych. Z dzisiejszego gagatka ucieszyłam się bardzo, gdyż samej raczej nie łatwo przyszłoby mi wydać ponad 100 zł na oczyszczający żel do mycia twarzy. Czymże on jest i czy warto wypróbować oczyszczający żel do mycia twarzy z mikrocząsteczkami luffy spod szyldu -417


Opis producenta
-417 oczyszczający żel do twarzy z mikrocząsteczkami luffy zawiera naturalne mikrocząsteczki luffy, które skutecznie usuwają zanieczyszczenia oraz martwe komórki skóry. Żel nadaje skórze promienistości oraz przyspiesza mikrocyrkulację i zapewnia dogłębne oczyszczanie. Zawiera przywracające skórze równowagę oraz prawidłowy poziom nawilżenia minerały z Morza Martwego oraz odżywcze ekstrakty roślinne i witaminy: A, B, E, F, H, jak również olejek jojoba i olejek z pestek winogron, które sprawiają, że skóra jest czysta, świeża i promienista. Produkt wolny od parabenów i olejów mineralnych. 
Aktywne składniki żelu oczyszczającego -417: naturalne mikrocząsteczki luffy, aloes, woda z Morza Martwego, naturalne oleje: ze słodkich migdałów, z pestek winogron, z awokado, witaminy : A, B, E & F.

Zalety

Żel mieści się w tubce, która od początku do samego końca ułatwia aplikację. Z Shinyboxa otrzymałam pojemność 200 ml, jednak na Wizażu znalazłam jeszcze informację o mniejszej, 100 ml pojemności. Żel mimo swojej żelowej, acz lejącej konsystencji jest dość wydajny. Lekko się pieni oczyszczając przy tym twarz. Również i drobinki luffy, które są widoczne w przeźroczystym żelu mają swoje zadanie: dogłębne oczyszczanie, delikatny, codzienny peeling. Na plus zasługuje również fakt, że żel nie podrażnia mojej cery, nie wywołuje żadnych alergii czy problemów skórnych.


Wady

Zacznijmy od początku - pierwsze co, to razi nas cena - 109 zł za pełnowymiarowe opakowanie produktu, którego jeszcze nie znamy. W momencie, kiedy go otrzymałam pierwszy raz usłyszałam o marce -417, nie widziałam jej wcześniej również w sprzedaży stacjonarnej w  żadnej perfumerii. Sam produkt jest dość rzadki, więc pierwsze użycia zawsze kończą się wylaniem go zdecydowanie za dużo. Jeśli już kapnie na umywalkę potrafi ją delikatnie oblepić, gdyż zbija się w grudki (robi to również przy otwarciu, więc czasem trzeba oczyszczać otwór dozujący). Zdarzały się również takie dni, kiedy irytowała mnie obecność mikrocząsteczek luffy, zwłaszcza porankami. Drobinki podczas szybkiego mycia jakby upominały się o jeszcze kilka minut oczyszczania - mycie nim twarzy to proces, który musi trwać, aż wszystkie zmyjemy z twarzy i linii włosów. Na sam koniec dodam, że zapach produktu był nijaki - był, ponieważ po jakimś czasie użytkowania jakby zniknął. Ciężko mi stwierdzić czy to kwestia przyzwyczajenia czy ulotnienia się.



Podsumowując

Żel jest ciekawym rozwiązaniem jeśli chodzi o połączenie produktu myjącego ze złuszczającym, jednak jakby nieco niedopracowanym. Dla mnie sprawdzał się jedynie wieczorami lub w dni wolne, kiedy mogłam pozwolić sobie na kilka minut więcej mycia twarzy. Początkowe zadowolenie z tubki zmieniłabym jednak na jakąś butelkę z pompką, gdyż rzadki żel nie raz uciekał mi pomiędzy palcami i choć był bardzo wydajny, to jednak szkoda było gdy znikał w odpływie umywalki. Na plus zasługuje oczyszczanie bez podrażnień czy alergii, oraz fakt przetestowania nowego produktu - zawsze jakieś doświadczanie, możliwość porównania z innymi kosmetykami.
Kokosowy balsam do ciała - Palmer's czy Kueshi?

Kokosowy balsam do ciała - Palmer's czy Kueshi?

Od zawsze uwielbiałam sobie umilać pielęgnację ciała ładnymi zapachami. Żel pod prysznic ma oczyszczać i ładnie pachnieć, natomiast balsam do ciała ma dobrze nawilżać, ale najchętniej w towarzystwie przyjemnego zapachu. Niby proste, ale jak dorzucić do tego niechęć do uczucia lepkości czy obowiązek szybkiego wchłaniania się to nie tak łatwo o dobry kosmetyk. Dzisiaj pod lupę bierzemy dwa kokosowe balsamy do ciała: Palmer's nawilżający balsam do ciała Coconut oil formula oraz Kueshi kremowy balsam do ciała i rąk.

Opisy producentów, składy na zdjęciu poniżej:
Kueshi 57 zł / 500 ml (wyprodukowany w Hiszpanii)
Nawilżający balsam do ciała, który jest szybko wchłaniany przez skórę i zapewnia trwały kremowy zapach. Pozostawia skórę miękką, gładką i cudownie pachnące. Połączenie aloesu i naturalnych olejów działa w głębokich warstwach skóry i utrzymuje nawilżenie przez cały dzień.

Palmer's 19 zł / 250 ml, 27 zł / 400 ml (wyprodukowany w USA)
Nawilżający balsam do ciała zawiera naturalne proteiny i kwasy tłuszczowe, które są niezbędne w utrzymaniu zdrowego i promiennego wyglądu skóry. Dzięki zawartości naturalnych olejków: kokosowego, Monoi z płatkami kwiatów Gardenii Tahitańskiej oraz ze słodkich migdałów, zmiękcza skórę, nawilża i koi. Działanie i cechy produktu: głębokie nawilżenie skóry, zapobieganie podrażnieniom i zaczerwienieniom, przyjemny zapach, produkt nie zawiera: parabenów, ftalanów, parafiny, glutenu, siarczanów i barwników. Olejek kokosowy został pozyskany w sposób zrównoważony w ramach Sprawiedliwego Handlu.


Palmer's to zdecydowany ulubieniec na okres jesienno-zimowy. Treściwa konsystencja, intensywny kokosowy zapach i dobre nawilżenie skóry to jego cechy przewodnie. Zapach jest mocny, ale nie duszący. Długo utrzymuje się na ciele, a używany codziennie wieczorem sprawia, że piżamka stale nim pachnie. Idealny dla wszystkich fanów kokosa, ponieważ imituje świeżo rozbity orzech. Jeśli chodzi o jego działanie to skóra staje się po nim miękka i gładka, w moim przypadku wystarcza smarowanie ciała raz dziennie po kąpieli, aby efekt się utrzymywał. Muszę przyznać, że jest też dość wydajny, a samo opakowanie bardzo poręczne, dobrze leży w dłoni. Produkt jest zdecydowanie łatwo dostępny - popularne drogerie np Rossmann, drogerie internetowe np Bodyland, apteki np Ziko.

Kueshi to taki mój dylemat - ma dużo lżejszą konsystencję, więc posmarowanie ciała wieczorem niestety nie wystarcza, muszę robić powtórkę rano, a z kolei słodki zapach nie kwalifikuje go do moich letnich ulubieńców. Ten balsam jest również wydajny pod względem jednorazowego użycia, jednak częstsza potrzeba stosowania niestety mu trochę jej odejmuje. Zdecydowanie bardziej wolę go jako krem do rąk, niż balsam do ciała, jednak używam go tylko w domu ze względu na pojemność i nieporęczne opakowanie jako kremu do rąk. A skoro już jesteśmy przy opakowaniu to utwierdza ono nas w przekonaniu o kokosowym zapachu, a jednak bardziej pachnie śmietankowym budyniem. Przyjemny, kremowy zapach zasługuje na plus, jednak o cieplejszej porze roku może okazać się mdlący, więc używam go obecnie. Produkt otrzymałam w jednym z shinyboxów, poza tym raczej nie spotkałam go nigdzie indziej do zakupu.


Lubicie kokosowe kosmetyki?
Jesteście zainteresowani innymi kosmetycznymi porównaniami?
• Inveo • Wypełniacz do brwi w kremie

• Inveo • Wypełniacz do brwi w kremie

Brwi od jakiegoś czasu wiodą prym w makijażu. Dobrze wyregulowane i podkreślone perfekcyjnie dopełniają wygląd twarzy. Nic dziwnego zatem, że na rynku kosmetycznym wciąż pojawiają się nowe produkty do stylizacji brwi. Wśród nich znajdziemy kredki, pudry i kremy z różnymi formami aplikacji - pędzelki czy szczoteczki. Jak wybrać właściwy produkt spośród wielu? Najlepiej zasugerować się opiniami na temat jakości produktów branych pod uwagę. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o produkcie do stylizacji brwi marki Coloris, znanym jako wypełniacz do brwi w kremie Inveo.


Wypełniacz do brwi otrzymałam jako jeden z dwóch produktów Inveo dzięki uprzejmości sponsorów blogokarnawału w Ostrowcu Świętokrzyskim, jednak od razu zaznaczam, że ten fakt w żaden sposób nie wpływa na moją opinię. Produkt szybko spotkał się z moim zainteresowaniem - cenię sobie ujarzmione brwi, a w dodatku ta czysta babska ciekawość..
Produkt mieści się w opakowaniu charakterystycznym dla tuszu do rzęs, a dostajemy go w zafoliowanym kartoniku. Zdecydowanie jest to duży plus ze względu na dostępność produktu w drogeriach (np. Rossmann) - wszędobylskie rączki nie mają do niego dostępu, więc mamy pewność, że nikt nie otwierał produktu przed nami. Na kartoniku znajdują się wszystkie informacje od producenta, opakowanie samego produktu ma nadrukowane jedynie logo marki wraz z nazwą produktu - i bardzo dobrze, bo bez tego byłoby łatwo pomylić produkty Inveo, gdyż opakowania wyglądają identycznie. Ale dzisiaj skupmy się już na samym wypełniaczu, o drugim produkcie w kolejnym wpisie.


Wypełniacz do brwi Inveo jak już wspomniałam wygląda niczym tusz do rzęs, jednak w środku jest już mała, zakręcona szczoteczka do brwi. Jest ona dość krótka, bo stanowi na oko ok 1/3 długości szczoteczek, które można kupić w drogeriach solo. Przyznam szczerze, że potrzeba nieco wprawy, aby pomalować nią brwi, aby nie wyjechać poza ich kontur. Jeśli jednak opanujecie tą sztukę krótkich pociągnięć po włoskach, to pozostaje się tylko cieszyć. Krem daje długotrwałe wykończenie, które utrzymuje się przez cały dzień aż do zamierzonego demakijażu. Nie ściera się nawet przy przecieraniu ręką, natomiast kremowa formuła nie tylko wypełnia brwi kolorem, ale również ujarzmia włoski. Cena przy takiej jakości jest bardzo dobra - ok 16 zł / 4 ml.

• Yankee Candle • Car vent stick Vanilla cupcake

• Yankee Candle • Car vent stick Vanilla cupcake

Właśnie sobie uświadomiłam, że dawno nie było zapachowego posta, które część z Was bardzo lubi. Dzisiaj zatem przychodzę do Was z opinią na temat odświeżacza powietrza do samochodu Yankee Candle Car vent stick Vanilla cupcake. Skusiłam się na niego jeszcze w lutym, kiedy był tańszy na Goodies z racji zapachu miesiąca. Jak wiecie bardzo chętnie kupuję tą formę zapachów do samochodu, jednak nigdy wcześniej nie zdecydowałam się na ten wariant. Czemu? Jakie były moje obawy?


Producent obiecuje, że Vanilla cupcake to zapach waniliowej babeczki, czyli połączenie lukru, aromatu cytrynowego, wanilii i biszkoptu. Obawiałam się, że będzie to zbyt mocny i słodki zapach na niewielką powierzchnię samochodu osobowego, więc dotąd go unikałam. Przyznaję się bez bicia, że skusiła mnie obniżona cena i fakt, że chłopak ostatnio i tak zawiesił jakiś waniliowy zapach...
Okres zimowy jest idealny dla tej formy zapachów, ponieważ ciepło płynące z kratek wentylacyjnych uwalnia zapach sticków. Szybko okazało się, że zapach jest przyjemny, ale nie męczący. Zdecydowanie wyczuwalny jest zapach wanilii, jednak nie jest on nachalny i nużący jak w niektórych tanich zawieszkach. Tradycyjnie podkreślam, że na jednorazowe użycie wystarczają spokojnie 2 sticki (w opakowaniu są 4), więc regularna cena 26 zł okazuje się nieco bardziej do zniesienia ;)


Lubicie słodkie, waniliowe zapachy?
• Adidas • antyperpirant Adipower dla niej i dla niego

• Adidas • antyperpirant Adipower dla niej i dla niego

Lubię testować nowości, sprawdzać działanie produktów, które producenci wychwalają pod niebiosa. Chętnie dzielę się z Wami opinią na ich temat, więc niczym dla mnie stworzone są projekty, w których jako pierwsza mam szansę przetestować nowości na rynku. Ostatnim projektem, w którym brałam udział jest #Adipower #AsStrongAsIAm, gdzie wraz z moim partnerem testowaliśmy dla Was nowość marki Adidas, czyli antyperpiranty Adipower dla niej i dla niego. Jak się sprawdza? Czy zapewnia trwałą ochronę przed poceniem i nieprzyjemnym zapachem?


Lubię czuć się pewna siebie, a najbardziej przeraża mnie zobaczenie u kogokolwiek plamy pod pachą latem w nieklimatyzowanym autobusie miejskim. Myślę, że jest to jeden z powodów, że antyperspirant to dla mnie must have. Szukam tych najlepszych, a niewiele z nich kupuję ponownie. Seria Adipower okazała się na tyle skuteczna, że z pewnością zagości u mnie i mojego faceta ponownie. Dlaczego?

Ergonomiczne puszki 150 ml charakterystyczne dla marki wyróżnia jedynie nadruk z przodu wraz z informacją o nazwie linii - w tym wypadku energetyczny pomarańcz ADIPOWER. Antyperpirant nie spowodował u mnie podrażnień (nawet świeżo po goleniu), nie zauważyłam też białych ani żółtych śladów na ubraniach, choć spotkałam się z takimi opiniami. Producent obiecuje 72 h ochrony przed poceniem, ale spokojnie - nie testowałam aż tak wysokich granic możliwości produktu. Antyperpirant działa przez cały dzień w każdych warunkach - szybki poranek wraz z biegiem na autobus, cały dzień w pracy na nogach, bieganie po mieście w celu załatwienia różnych spraw, treningi (w moim przypadku np skalpel Chodakowskiej). W Adipower zastosowano inteligentną technologię, która reaguje na wzrost temperatury ciała podczas wysiłku i był to strzał w dziesiątkę. Zapach uwalnia się w zależności od intensywności dnia - im większy wysiłek, tym bardziej pachnie ukrywając przykry zapach potu.

Przyznaję, że nieco skojarzył mi się z wcześniejszym produktem Adidasa - antyperpirantami Climacool, które uwalniają zapach w czasie ruchu. Adipower będzie dla nich świetną alternatywą - podobne działanie, inny zapach. Polecę go również wszystkim tym, którzy żyją na wysokich obrotach, są aktywni - nie zawiedziecie się na nim.


Czego używacie dla ochrony przed potem/przykrym zapachem?
Copyright © 2014 Maleńka bloguje , Blogger